czwartek, 10 września 2015

Rozdział 10. - Witam w psychiatryku

       Znów jestem na cmentarzu. Znajoma atmosfera koi mój rozwalony po szkole umysł. Powiedziałam Peterowi, że tu będę. Nie chcę, żeby się martwił. A robi to prawie zawsze. Taki już jest. Chce mnie chronić przed wszystkim. Wspaniały z niego brat.
       Zamykam oczy i oddycham głęboko. Tak bardzo brakowało mi dotyku tego miejsca. Otula mnie lekko, ale szczelnie. Jak miękki, puszysty koc, którego ciężaru prawie nie czuję.
       Długo nie cieszę się samotnością. Czyjaś obecność lekko dotyka mojego umysłu. Tak lekko, że może to być tylko jedna osoba.
       Filip.
   - Witam w psychiatryku. - Słowa opuszczają moje usta bez udziału mojej woli.
   - O, hej. Nie wiedziałem, że wiesz, że tu jestem. I że umiesz mówić.
    - Umiem. Ale wcale tego nie kontroluję.
   - Zaskakujesz, Vi. O co ci chodziło z tym psychiatrykiem? - Siada obok mnie. Tak jak ja patrzy przed siebie.
   - Stwierdziłam fakt. Świat to jeden wielki psychiatryk, a my jesteśmy jego pacjentami. - Wzruszam ramionami podsuwając mu kartkę.
   - Ciekawy pogląd.
   - W moim przypadku można to rozumieć bardzo dosłownie.
   - Wiesz... Napisałaś mi dzisiaj, że jesteś chora. O jaką chorobę ci chodziło? 
   - O psychiczną. Myślałam, że to oczywiste.
   - To naprawdę twoje zdanie? Czy opinia innych?
   - A kogo obchodzi moje zdanie, jeśli najwięksi specjaliści badający mój przypadek stwierdzili, że jestem chora psychicznie? - Moje usta lekko się wykrzywiaj, gdy kreślę szybko te słowa.
   - Nie jesteś. - Kręci głową.
   - Sam napisałeś, że powinnam się leczyć.
   - Chodziło o to, że powinnaś się leczyć w sensie fizycznym. Te wszystkie rany nie wyglądają dobrze. I nie jesteś chora. Po prostu odbierasz życie inaczej od innych. A przynajmniej tak to wygląda w moich oczach.
   - To chyba należysz do mniejszości. Inni wolą nazywać mnie wariatką.
   - Jesteś dla nich za trudna. Żeby cię zrozumieć trzeba się wysilić. Dla większości to za trudne.
   - Nawet dobrze się z Tobą 'gada', Filipie. W dzisiejszych czasach trudno o dobrego rozmówcę.
       Siedzimy w ciszy, w której słychać tylko nasze oddechy. Z jego strony wyczuwam tylko lekką melancholię, tak podobną do mojej, że to prawie niemożliwe. Nawet uczucia Petera nie są dla mnie takie lekkie.
   - Mogę o coś zapytać?
       Spoglądam na niego zaciekawiona. Odkąd ktoś się pyta, czy może o coś zapytać? To sugeruje jakieś niezręczne pytanie.
   - Kto cię uratował? Ale nie chodzi mi o lekarzy. Twój brat? Peter?
       Siedzę cicho. Jak to pytanie doskonale obrazuje różnice między myśleniem moim, a innych ludzi. Według nich zostałam uratowana. Według mnie miało to zupełnie inny charakter.
   - Nic mnie nie uratowało.
ŻYJĘ.